Od paru lat ponoszę sromotną klęskę próbując uprawiać magnolie. Parę lat temu do ogrodu zawitała pierwsza- Susan. Miała ok. 60 cm wysokości.
Po pewnym czasie okazało się, że coś jej jest. Liście zaczęły jaśnieć, odbarwiać się, ich brzegi brązowieć i zasychać. To samo działo się ze stożkami wzrostu 🙁 Ewidentnie nie działo się dobrze. Później wpadłam na to, że zwykła ziemia ogrodowa nie jest dla niej dobra. Posadzona została w próchnicę. Krzew był coraz mniejszy. Była, więc mocniej podlewana, opryskiwana wszystkim, co tylko było do zwalczania jakichkolwiek szkodników. Im bardziej o nią dbałam, tym bardziej coś się z nią działo niedobrego. W kolejnym roku namiastka magnolii została przesadzona do dużej donicy, bo “może się zbierze”. No więc, nie zebrała się 🙁 Jesienią mocno się już zdenerwowałam. Wykopałam dół w trawniku, w miejscu słonecznym i wsypałam do niego cały worek torfu kwaśnego. Wymieszałam go z dobrą przekompostowaną ziemią. Roślinę okryłam na wierzchu korą. Na zimę została bardzo solidnie okryta białą włókniną i u podstawy- liśćmi. Byłam przekonana, że wiosną zobaczę wreszcie zdrowe, zielone liście. Niecierpliwiłam się i podglądałam ją już od marca. Ciągle słysząc, żebym dała jej spokój, bo jeszcze za wcześnie. Tak było “za wcześnie”, że u wszystkich ludzi w ogrodach, zaczęłam widywać pąki!!!! Wszędzie były magnolie, w realu, na forach internetowych, tylko nie u mnie!! Ja miałam badyla, wyglądającego na martwego. Po prostu obraz nędzy i rozpaczy:-(
Na otarcie łez, do ogrodu przywędrowała, w formie prezentu, druga 🙂 Wyglądała tak jak powinna. Po tygodniu stania w doniczce została posadzona, bo zaczęła wypuszczać coraz mniejsze i jaśniejsze liście. Obchodziłam się z nią jak z jajkiem. W przypadku tej magnolii wszystko było już robione od początku tak jak trzeba. Duży dół z torfem, odpowiednie stanowisko, porządne utrzymywanie wilgoci i osłanianie na zimę. Parę dni temu powiedziałam sobie dość tego. Wóz, albo przewóz. Wykopałam ją, obejrzałam korzenie, niby nie najgorsze, trochę końcówki niektórych tak jakby nadgnite. Może przesadziłam z podlewaniem? Czarne końcówki usunęłam i posadziłam ją nieco wyżej. Zdziwiło mnie, że od lata nie chwyciła się korzeniami ziemi. Gałązki przy końcach były martwe, więc je przycinałam delikatnie coraz niżej. Były jakieś takie ciemne i mokre w środku. Na co ja chciałam czekać, przecież to druga porażka ogrodnicza. Zaczęłam się zastanawiać co jest grane. Po tym podciągnięciu jej do góry i sprawdzeniu korzeni, popryskałam ją miedzianem i podsypałam Bioponem do magnolii. I znów trzeba czekać. Czy ja dożyję czasu, aż którakolwiek z nich zaszczyci mnie choć 1 kwiatkiem? Moja frustracja ogrodnicza sięgnęła zenitu. Miałam ochotę chwycić je obie i wywalić daleko poza ogrodzenie, tak żebym ich już nie musiała oglądać. Całą noc przeglądałam zdjęcia magnolii i czytałam o nich artykuły. Efekt był taki, że do rana śniły mi się ich piękne kwiaty i różne ich nazwy. Może jestem świrem, ale rano w głowie wirowało mi tylko jedno słowo – Lennei 🙂 Teraz mogłabym napisać o tych roślinach magisterkę. Ale o tym już w następnym wpisie 🙂
A to zdjęcia tych dwóch niewdzięcznic:
rok temu
i teraz
a tutaj ta druga
0 komentarzy